ŻYCIE

Kaz znów na pełen gaz

Ponieważ nieco niedomagam – wiecie jak to jest z tą pogodą w kwietniu – więc z nudów przeglądam wszystkie zaległe… chciałem powiedzieć gazety, ale to nie do końca prawda, bo gazet w takiej tradycyjnej papierowej formie to ja nie czytam już od dobrych paru lat. No więc przeglądam, powiedzmy, zaległe pliki i dostrzegam rzeczy oraz wydarzenia, które mi wcześniej jakoś uciekły. Różne, kwadratowe i podłużne, ważne i nieważne, oraz zupełnie banalne.

W kategoriach wydarzeń banalnych mieści się z pewnością info o tym, chyba gdzieś z początków lutego zdaje się, że Kazimierz Kaz Marcinkiewicz, znów niczego w życiu się nie nauczył. Jako odporny na wiedzę i niepomny doświadczeń uczeń, po raz trzeci będzie się żenił. A może w międzyczasie już się ożenił, tego nie wiem, bo nie sprawdzałem. W zasadzie piszę o tym tylko dlatego, że na swój sposób pana Kazia lubię i zawsze gorąco mu kibicowałem w nierównej, jak się okazywało, walce z byłą małżonką, peryferyjną poetką, podstarzałą nimfetką i rzec można wysysającą ostatnie soki z upolowanej ofiary, pajęczycą Izabelą Olchowicz.

I teraz mam dwa problemy do rozstrzygnięcia i nad nimi się zastanawiam.

Po pierwsze, to co już zasygnalizowałem, martwi mnie mianowicie, że sympatyczny na swój pompatyczny sposób Kaz Marcinkiewicz, porysowany grubo pazurami eks kocicy, przeciągnięty kilka razy pod stołem gdzie zebrał wszystkie możliwe kurze, salwujący się ucieczkami przez balkon przed komornikiem i byłą krwiożerczą żoną, tą z wywichniętą ręką i zespołem zdaje się permanentnego niedorżnięcia, że ów co by nie mówić, dbający o siebie facet, jakoś nie dba o higienę swoich uczuć i ich nieprzewidywalne konsekwencje. A powinien, bo nauczkę dostał solidna, taką wedle mnie na całe życie, nie powinien więc zadawać się z żadną potencjalną wampirzycą. On ignorant jednak od urodzenia.

Spłynęły te doświadczenia to po nim, jak po żabie albo kulawej kaczce. Znów poszedł na całość, znów za niewątpliwą zapewne przyjemność pucowanie rufy nowej nimfetki o imieniu Martyna, stracił dystans do rzeczywistości i niewykluczone, że samokontrolę. Nie powiem, Martyna Kinastowska jest spoko, może trochę zbyt jak na mój gust plastikowa, ale spoko jednak, ogólnie jest okej jak najbardziej, ale żeby potem nie było drogi panie Kazimierzu, że nie mówiliśmy, nie ostrzegaliśmy, i tak dalej.

Po drugie zaś trapi mnie myśl taka, jak owo nowe spętanie się związkiem sakramentalnym zapewne – pan Kaz to raczej korowy katolik, jak pamiętamy członek osławionego ZChN- wpłynie na stan zdrowia psychicznego madame poétesse Isabelle, drugiej żony znaczy się, czy schiza się pogłębi a współczynnik agresywności gwałtownie wzrośnie, no i czy ramię jej podczas kraszu dotkliwie uszkodzone, znów nie będzie musiało zawisnąć na gustownym temblaku, z powodu nawracających dolegliwości, znacząco przy okazji podnosząc współczynnik współczucia dla porzuconej i zdradzonej kobiety. Tym bardziej, że nowa partnerka, która w tak bezceremonialny sposób zawłaszczyła „jej” Kazika, nie gryzie się w język i gdzieś czas temu jakiś napisała, że „ja istnieję i stać mnie na wszystko. Bez samookaleczania i łamania kończyn, nie ta liga, nie ten poziom”. Ładne i zgrabne na swój sposób, mogące z pewnością wywołać dolegliwości jelitowe. Więc Izę nie tylko ramie czy bark boli.

Nie chcę być jakimś złym prorokiem, ale na miejscu pana Kaza przygotowałbym się jednak na możliwość wystąpienia niezapowiedzianych komplikacji, być może nawet ostrej jazdy z byłą oblubienicą, czego jako solidaryzujący się mężczyzna mu nie życzę. Dmucham jedynie na zimne, bo są bowiem takie typy kobiet, z doświadczenia to mówię, których nawet spalenie na stosie nie rozwiązuje wszystkich problemów.

1 komentarz dotyczący “Kaz znów na pełen gaz

  1. Na Jowisza, niech ta nowa nie drażni tej starej, czyli środkowej (o pierwszej już chyba nawet Kaczyński z Kurskim zapomnieli, nie mówiąc o „opinii publicznej”), bo jeszcze gotowa wspomnieć na dawne czasy i zacząć odpowiadać wierszem, a że nie wszyscy obatele Najjaśniejszej się orientują, że nie każdy tekst pisany wierszem jest poezją, to grozić może epidemia naśladownictwa. Wyobraź sobie poemat autorstwa osóbki, która wzoruje się na ex-Kaziowej Dżezabel, a nie odróżnia natchnienia od jonizacji przestrzeni między uszami. Przecież o takową w dobie dodatków sztucznych tworzyw do ubrań bardzo łatwo: Wystarczy zdjąć przez głowę sweterek Made in Bagladesh or China, pocierane uszy zbiorą ładunek elektryczny i zaczną pracować jak okładki kondensatora płaskiego, jonizując wspomnianą przestrzeń między uszami. Czy Ty wiesz, ile nieszczęść przez to było?

    Polubione przez 1 osoba

twój komentarz:

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.