W kwestii owej „hiperrealistycznej postaci ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa”, to mam sporo wątpliwości. Bo to przede wszystkim efekt wizji hiszpańskich artystów, a jak powszechnie wiadomo, artystyczne wizje, to tylko wizje i nic więcej. Kwestia mniej lub bardziej rozbudowanej wyobraźni.
Ponoć głównym założeniem hiszpańskich „wizjonerów”, było stworzenie „postaci jak najbardziej realnej” a punktem wyjściowym był Całun Turyński, co sugeruje, że patrzeć na to należy jako na mniej lub bardziej udane dzieło sztuki sakralnej i nic poza tym. Tym bardziej, że ów odmieniany przez wszystkie przypadki całun to zwyczajny fejk, czyli fałszywka, co zdaje nie stwierdzono już jakiś czas temu, a mimo to temat grzany jest non stop, wręcz do wyrzygania i usranej śmierci.

Równie dobrze można by ową „hiperrealistyczną” postać Jezusa wygenerować na podstawie starożytnie nieudolnych rysunków wydzierganych na murach nie mniej starożytnych katakumb w licheńskiej świątyni.
Tak naprawdę to nie wiemy jak wyglądał Jezus, a wiele wskazuje na to, że w ogóle nie wyglądał, bo nie istniał. Była to niestety postać fikcyjna, kompilacja kilku lub kilkunastu różnych osób, stworzona na przestrzeni dwóch, może trzech wieków, bo taka była wtedy potrzeba (nota bene przez pierwsze lata przedstawiany był bez brody). Miał być chodzący ideał i bóg w ludzkiej skórze, więc coś takiego wymyślono a z efektem tej radosnej twórczości zmagamy nie do dziś.
Ale zostawmy już ten wątek, dla świętego spokoju wiernych, nie burzmy niepotrzebnie ich dobrego samopoczucia.
Co do istoty samej wystawy…
Otóż biskup diecezji Salamanki, czyli tam gdzie ten event zainicjowano mówi, że mamy do czynienia „z dokładnym przedstawieniem tego, jak cierpiał i umarł Jezus”. Niestety, tu też nie wiemy jak to wszystko przebiegało, bo cała ta łzawa historyjka opiera nie jedynie na niezweryfikowanych mitach i legendach, tworzonych przez wieki, kompilowanych, przepisywanych, dopisywanych, wedle uznania i chwilowej fantazji kolejnych skrybów, nie rzadko zapewne w stanie emocjonalnego upojenia.
Jeśli było tak jak chcą tego fani Chrystusa, czyli że ich bohater zbiorowej wyobraźni umarł na krzyżu, to bądźmy jednocześnie uczciwi i przy założeniu że istniał, szczerze przyznajmy, iż nie był on tym jedynym, który stracił życie w ten sposób. W owych czasach powszechny i wcale nie oryginalny. Ofiar krzyża, tak jak i potem ofiar szubienicy, gilotyny czy elektrycznego krzesła (nie mówiąc o wbijaniu na pal, czy paleniu na stosach – ulubionym sposobie chrześcijan na pozbywanie się wrogów) na przestrzeni dziejów były miliony.
Wszystkie te słuszne czy niesłuszne ofiary cierpiały tak samo jak cierpiał Jezus, a może jeszcze bardziej, więc ze zwykłej przyzwoitości (rozum na razie zostawmy na boku) nie czyńmy tej jednej ofiary czymś wyjątkowym i nie głośmy wszem i wobec, że tylko on się poświęcił, tylko on cierpiał i tylko jego śmierć się liczy.
Pomijam tu ów oboczny ale jakże istotny wątek, że późniejsi wyznawcy Jezusa, być może w ramach retorsji mordowali ludzi w sposób wręcz przemysłowy, stosując niezwykle wyszukane i okrutne metody, przy których ów zgon na krzyżu (obok wisiało paru innych w ten sam sposób zapewne zasłużonych) nie wytrzymuje jakiegokolwiek porównania.
Z lekka po bandzie pojechałeś przyjacielu
PolubieniePolubienie
Ale sie wyrobil na wszystkich zakretach, Anonimie, a i bez brzydkich slow. Brawo, Rewel!
PolubieniePolubienie
W którym miejscu?
PolubieniePolubienie
Ciekawe jest, że żaden ówczesny dziejopis o żadnym Jezusie się nie zająknął.
PolubieniePolubienie
Prometeusz za przekazanie ognia ludziom przywiązany został, na rozkaz Zeusa, do skały Kaukazu a przylatujący codziennie sęp wyszarpywał mu żywcem kawały wątroby. Do następnego ranka wątroba odrastała i znowu przylatywał sęp i wyżerał mu wątrobę. Tortura ta miała trwać wiecznie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Sorki za OT, ale generałowi Głódź chyba też wątroba odrasta, bo mało który śmiertelnik mógłby tyle wychlać bez konsekwencji.
Zaś co do przedmiotu sprawy. Historie tutaj opisywane są jak przegląd dokumentacji szpitala psychiatrycznego. Takiego z dawnych lat, kiedy za odchyły typów zamykano, a pisano jedynie w rubrykach kryminalnych (np, Jerzy Kibic na ostatniej stronie w kulisach), a nie robiono z nich ministrów.
Choć z trudem mi to przychodzi, życzę jednak optymizmu – może Łukaszenka się podda.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
@zaginiony palik
Przedstawiciele cywilizacji śmierci wszczepi;i temu zabobonnemu pijaczynie nową wątrobę. Nie bardzo wiadomo, kiedy ją zmasakruje. Podobno już tylko szklankę gorzały dziennie wypija.
PolubieniePolubienie
Z racji pracy zawodowej zostałem zaproszony w okolicach 2006 roku do jednej z polskich katedr, w której ówcześnie peregrynowała dokładna kopia 1:1 całunu wykonana we Włoszech z oryginału. Ja miałem wykonać zdjęcia tejże 1:1 kopii aby można było potem wykonać polską kopię z kopii 1::1 i wydrukować ją na solvencie. Delikatnie rzecz ujmując, nawet bardzo naiwna osoba o zawężonych horyzontach myślowych patrząc na ten cały całun widzi, że coś tu nie gra. Przede wszystkim w sŕodku musiał by spoczywać jakiś wielkolud, grubo ponad 2,20 metra wzrostu, o olbrzymim końskim łbie. Jego stopa, przynajmniej półmetrowa, przypomina bardziej płetwę gęsi niż kończynę homo sapiens. Nadto, zmierzony z przodu ma inny wzrost niż zmierzony z tyłu. To interesujące, bo nawet Quasimodo mierzył tyle samo, bez względu czy mierzyć go od strony garba czy od przeciwnej. Słowem: cała heca z całunem to typowo Watykańska zagrywka, w której oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka fakty przykrywa się rzekomą „analizą naukowców”. Zamiast dostrzec od razu prymitywny bohomaz robi się jakieś symulacje, analizy śladu węglowego, modele komputerowe. Identycznie Watykan postępuje w przypadku krwawiących kroplami krwi hostii; Bada się krew w laboratorium i analizuje jej łańcuchy DNA, zamiast po prostu sprawdzić, czy na dachu kościoła ktoś nie podłożył napełnionego krwią, dziurawego, kapiącego kondona.
PolubieniePolubienie