ŻYCIE

Pracowity dzień

Niejaki Michał Dworczyk – to ten od maili chronionych hasłem 12345, a także amunicji przechowywanej w piwnicy, zafascynowany dewizą Waffen SS wygrawerowaną na sztyletach – otóż ów pan Dworczyk na Twitterze przedstawił plan dnia swojego szefa.

Wynika z niego, że szef znaczy się Morawiecki, strasznie ciężko zapierdala, bez szans na załadowanie w międzyczasie jakiejkolwiek, najmniejszej nawet taczki. Pot mu po prostu ścieka mu wprost do butów. I wszystko kurwa dla Polski! Ów dzień – jeden z ostatnich – wygląda mniej więcej tak (uwaga – dodałem elementy, które Dworczyk pewnie z jakiś powodów świadomie pominął, za chwilę i tak wycieknie to w mailach):

4.00 pobudka, kawa plus pierwsza lufa – 5.30 wylot, w trakcie druga lufa, kawa plus 2 x whisky bez lodu – 8.00 Tallin (w oryginale napisany przez jedno „l”), pierwsza butelka wina – 11.30 Wilno, druga butelka wina – 14.30 Ryga, whisky, cygaro – 17.30 Warszawa – 19.45 granica (ale nie wytrzymałości, tylko ta szturmowana przez skoncentrowane oddziały amatorskiej kawalerii syryjsko-irackiej z domieszką nacji ościennych), Wyborowa z colą, chipsy – 20.30 Rada Medyczna, Alko Detox, herbata – 22.00 wyjazd z Krynek, sok pomarańczowy i jakiś (?) biały proszek – 00.00 powrót do domu, ostatnia lufa, sok z ogórków.

Ow napięty plan dnia nie uwzględnia jak widać śniadania, obiadu i kolacji, choć wierzę głęboko, że gospodarze tych wszystkich spotkań nie dali premierowi zdechnąć z głodu. Brak też wzmianki o ewentualnym seksie z żoną, tuż po północy i szczęśliwym powrocie do sypialni, no chyba że sytuacja jest taka, iż premier od pewnego czasu sypia samotnie w salonie na skórzanej kanapie. Kompletnie nago.

Hunter S Thompson

Przypomina mi się pod razu rozkład dnia, nieżyjącego już niestety, wielkiego amerykańskiego pisarza Huntera S Thompsona (sorry za zestawienie obok siebie postaci wybitnej z zupełnie nic nie znaczącą). Jego każdy dzień też był napięty i pełen wrażeń, acz nie było wtedy Twittera i żaden podchujaszczy nie miał szans na bieżąco obwieścić tego światu. No wićc ów hunterowski dzień wyglądał mniej więcej tak:

15.00 pobudka – 15.05 poranna gazeta, szklanka Chivas Regal i papierosy Dunhill – 15.45 kokaina – 15.50 kolejna szklanka Chivas Regal i papieros Dunhill – 16.05 pierwsza kawa plus papieros Dunhill – 16.15 kokaina – 16.16 sok pomarańczowy i Dunhill – 16.30 kokaina – 16.54 kokaina – 17.05 kokaina – 17.11 kawa, Dunhill – 17.30 Chivas Regal z większą ilością lodu – 17.45 kokaina itd. – 18.00 trawa na poprawę dnia – 19.05 lunch: Heineken, dwie margarity, dwa cheeseburgery, dwie porcje frytek, talerz pomidorów, surówka coleslaw, sałatka taco, podwójna porcja smażonych krążków cebulowych, ciasto marchewkowe, lody, placki z fasoli, papierosy Dunhill, kolejny Heineken, kokaina i na koniec „lodowy rożek” (szklanka pokruszonego lodu polana trzema lub czterema miarkami Chivas Regal) – 21.00 poważne wciąganie kokainy – 22.00 zażycie kwasu – 23.00 likier Chartreuse, kokaina, trawa – 23.30 kokaina, itp. – 24.00 północ, Hunter S. Thompson jest gotowy do pisania – 24.05 do 6.00 likier Chartreuse, kokaina, trawa, Chivas Regal, kawa, Heineken, papierosy goździkowe, grejpfrut, papierosy Dunhill, sok pomarańczowy, gin, filmy pornograficzne – 6.00 gorąca kąpiel oraz szampan, batoniki Dove, makaron z sosem Alfredo – 8.00 Halcion (tabletki nasenne) – 8.20 czas spać. Koniec dnia!

Sami przyznacie, że nasz pan premier co prawda zapierdala na całego, stara się chłopina jak może, ale ma jeszcze trochę do odrobienia. Jeśli nadal chce uchodzić za pana życia i bohatera narodowych komiksów, no to musi nad sobą jeszcze popracować, musi zewrzeć z całych sił pośladki, acz biorąc pod uwagę kilka istotnych czynników (w tym ewidentne wady charakterologiczne), nie widzę jednak większych szans na to, by mógł dorównać Thompsonowi. Ten poza wyjątkowo napiętym każdym dniem swojego życia, napisał jeszcze kilka naprawdę dobrych książek, Morawiecki zaś jest co najwyżej niesławnym współautorem najbardziej parszywej historii Polski ostatnich kilku lat.

BONUS
💪🏽 Breakfast by Hunter S Thompson >>>
Lubię jeść śniadanie w samotności i prawie nigdy przed południem; każdy z nieuleczalnie chorobliwym trybem życia powinien posiadać chociaż jeden stały punkt swojego dnia. Moim jest śniadanie. W Hongkongu, w Dallas, albo w domu – i niezależnie od tego, czy w ogóle położyłem się spać – śniadanie to osobisty rytuał, który należy przeżywać samemu. Zawsze powinno być bardzo bogate; jedzenia musi być prawdziwy przesyt: cztery krwawe Mary, dwa grejpfruty, dzbanek kawy, ranguńskie naleśniki, pół kilograma kiełbasy, bekonu lub peklowanego mięsa wołowego z chili, hiszpański omlet lub jajka po benedyktyńsku, litr mleka, ćwiartki cytryny (żeby dodać potrawom smaku), kawałek tarty limonkowej, dwie margarity i sześć kresek najlepszej kokainy na deser. […] A, no i muszą temu towarzyszyć dwie lub trzy gazety, cała korespondencja, telefon oraz notatnik, w którym zapisuje się plany na najbliższą dobę, i przynajmniej jedno źródło dobrej muzyki. […] Wszystko to powinno odbywać się na zewnątrz, w cieple palącego słońca, oraz – w najlepszym wypadku – kompletnie nago”.

3 komentarze dotyczące “Pracowity dzień

  1. Anonim

    Mysle ze Matolusz nie takie rzeczy łyka. Thompson przy nim to małe miki.

    Polubienie

  2. Anonim

    Myślę, że gdyby Matołusz tyle spożywał ile Revelu mu przypisujesz, to byłby facetem do życia, no i czasem po pijaku by jakąś prawdę powiedział. Fakt, gdzie mu do H.S.Thompsona. Pozdrawiam. AB.

    Polubienie

  3. Mietek

    Tej światowej rangi pilityk ma zapewne kilku sobowtórów. W tej partii jakoś wielu jest do siebie podobnych. Jak nie z wyglądu to z poglądów.

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Mietek Anuluj pisanie odpowiedzi

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.