Czytam coś, z czym bezdyskusyjnie muszę się zgodzić: „Wykorzystywanie urzędu prezydenta do dyskryminacji naukowców, którzy uważani są przez sprawujących władzę za niepoprawnych politycznie, nie może mieć miejsca w praworządnym i demokratycznym Państwie”.
Tak, to oczywista oczywistość w każdym praworządnym państwie, ale teza mimo że słuszna, nie dotyczy niestety Polski. Bo praworządność jest tu mglistym wspomnieniem. To bezdyskusyjne, jak bezdyskusyjne jest kogo a w zasadzie co mamy za prezydenta. A w całej tej historii właśnie o niego głównie chodzi.
Na czym polega problem z profesurą Bilewicza, której ów prezydent nie chce uznać, czytaj: nie chce podpisać? Tylko i wyłącznie na tym, że Bilewicz jest znanym i wytrwałym krytykiem poczynań obecnego obozu władzy. Bez ogródek pisze o polskim, nieustannie podniecanym antysemityzmie i barbarzyńskim w istocie podejściu do uchodźców. Oficjalnie jednak tzw. głowa państwa, ma ponoć wątpliwości co do bezstronności recenzentów pracy Bilewicza, co jest kompletną bzdurą choćby dlatego, że prezydent nie ma tu nic do gadania. Ma kurwa podpisać i się nie mądrzyć.
To jedna z tych nielicznych sytuacji, w której prezydent faktycznie ma być jedynie długopisem, nikim i niczym więcej. Podpisanie to jego zasrany obowiązek, bo wcześniej zdecydowanie mądrzejsi od niego tytuł taki Bilewiczowi nadali, a konkretnie to Rada Doskonałości Naukowej nadała. Tymczasem Duda niezmiennie od 2019 roku strzela fochy.
Teraz przyparty do muru („koleś co ty kurwa robisz, puknij się w łeb” – w taki choć w bardziej wybredny jednak sposób piszą w liście do Dudy inni naukowcy i profesorowie) wymyślił przeto, żeby z powodu tych niby niewiarygodnych recenzentów (bo przecież ewidentnie zabrakło wśród nich choćby Suskiego) trzeba… na nowo rozpocząć proces przyznawania profesorskiego tytułu Michałowi Bilewiczowi. Przypomnijmy, że Bilewicz to światowy format naukowca, znany i uznawany, z niebanalnym dorobkiem, nie byle kto jednym słowem. Dzieje się więc coś absolutnie niewiarygodnego. Mógłbym tu oczywiście bez ogródek i otwarcie napisać na jakie w mojej opinii schorzenia i niedostatki cierpi prezydent, ale się z wiadomych względów jednak się powstrzymam.
Natomiast mam prawo a może nawet obywatelski obowiązek zaapelować do zacnego grona profesorów i naukowców, o jak najszybsze rozpoczęcie procesu weryfikacji tytułu doktora prawa, przyznanego kiedyś (2005) panu Andrzejowi Dudzie synowi Jana i Janiny. Zachodzą bowiem podejrzenia, co do chwilowej utraty poczytalności egzaminatorów oraz recenzentów dudziego elaboratu. Prawdopodobnie nie wiedzieli co czynią. Argument ten można by podeprzeć mocnymi dowodami z tzw. życia, bowiem cała dotychczasowa „działalność” doktora Dudy, oraz jakże liczne i bulwersujące jego wyskoki – jesteśmy przecież tego świadkami – jednoznacznie wskazują, że bardzo wątpliwy jest z niego doktor. Gdybym był małostkowy, to czepiłbym się nawet dyplomu magistra (vide historia z krakowską Okręgową Radą Adwokacką), ale akurat szczerze przyznaję, że mi to centralnie zwisa i powiewa.
Przy niezmiennym szacunku dla pana profesora Zimmermanna, pozwolę sobie zadać jednak pytanie: cóż takiego pana wtedy opętało Drogi Panie Profesorze, że stało się tak jak się stało? Wiem, dawał pan już wyraźny jakiś czas temu sygnał, że z tego powodu jest Panu wstyd, ale może teraz czas na zrobienie kolejnego kroku. Zweryfikujmy doktorat Dudy, proszę tu o poparcie.
UPDATE:
Duda dostał właśnie po łapach od sądu w sprawie tytułu profesorskiego dla innego naukowca. Chodzi o socjologa Waltera Żelaznego który na nominację czeka od roku 2018, czyli jeszcze dłużej niż Bilewicz. Właśnie Wojewódzki Sąd Administracyjny zobowiązał Dudę do natychmiastowego rozpatrzenia wniosku w sprawie tytułu profesora dla Żelaznego. Ma na to 14 dni od chwili sporządzenia przez sąd pisemnego uzasadnienia. Sąd orzekł również, że rola głowy państwa sprowadza się jedynie do nadawania tytułu i niedopuszczalne jest aby prezydent „prowadził po otrzymaniu od Rady Doskonałości Naukowej wniosku o nadanie tytułu naukowego jakiekolwiek postępowanie mające na celu ustalenie, czy procedowanie przez RDN było prawidłowe, czy też nie”.
Anżej chyżo przeto podpisuj, tak jak chyżo podpisujesz bibułę od Jarka. No, ruchy, ruchy…!
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Czytam coś, z czym bezdyskusyjnie muszę się zgodzić: „Wykorzystywanie urzędu prezydenta do dyskryminacji naukowców, którzy uważani są przez sprawujących władzę za niepoprawnych politycznie, nie może mieć miejsca w praworządnym i demokratycznym Państwie”.
Tak, to oczywista oczywistość w każdym praworządnym państwie, ale teza mimo że słuszna, nie dotyczy niestety Polski. Bo praworządność jest tu mglistym wspomnieniem. To bezdyskusyjne, jak bezdyskusyjne jest kogo a w zasadzie co mamy za prezydenta. A w całej tej historii właśnie o niego głównie chodzi.
Na czym polega problem z profesurą Bilewicza, której ów prezydent nie chce uznać, czytaj: nie chce podpisać? Tylko i wyłącznie na tym, że Bilewicz jest znanym i wytrwałym krytykiem poczynań obecnego obozu władzy. Bez ogródek pisze o polskim, nieustannie podniecanym antysemityzmie i barbarzyńskim w istocie podejściu do uchodźców. Oficjalnie jednak tzw. głowa państwa, ma ponoć wątpliwości co do bezstronności recenzentów pracy Bilewicza, co jest kompletną bzdurą choćby dlatego, że prezydent nie ma tu nic do gadania. Ma kurwa podpisać i się nie mądrzyć.
To jedna z tych nielicznych sytuacji, w której prezydent faktycznie ma być jedynie długopisem, nikim i niczym więcej. Podpisanie to jego zasrany obowiązek, bo wcześniej zdecydowanie mądrzejsi od niego tytuł taki Bilewiczowi nadali, a konkretnie to Rada Doskonałości Naukowej nadała. Tymczasem Duda niezmiennie od 2019 roku strzela fochy.
Teraz przyparty do muru („koleś co ty kurwa robisz, puknij się w łeb” – w taki choć w bardziej wybredny jednak sposób piszą w liście do Dudy inni naukowcy i profesorowie) wymyślił przeto, żeby z powodu tych niby niewiarygodnych recenzentów (bo przecież ewidentnie zabrakło wśród nich choćby Suskiego) trzeba… na nowo rozpocząć proces przyznawania profesorskiego tytułu Michałowi Bilewiczowi. Przypomnijmy, że Bilewicz to światowy format naukowca, znany i uznawany, z niebanalnym dorobkiem, nie byle kto jednym słowem. Dzieje się więc coś absolutnie niewiarygodnego. Mógłbym tu oczywiście bez ogródek i otwarcie napisać na jakie w mojej opinii schorzenia i niedostatki cierpi prezydent, ale się z wiadomych względów jednak się powstrzymam.
Natomiast mam prawo a może nawet obywatelski obowiązek zaapelować do zacnego grona profesorów i naukowców, o jak najszybsze rozpoczęcie procesu weryfikacji tytułu doktora prawa, przyznanego kiedyś (2005) panu Andrzejowi Dudzie synowi Jana i Janiny. Zachodzą bowiem podejrzenia, co do chwilowej utraty poczytalności egzaminatorów oraz recenzentów dudziego elaboratu. Prawdopodobnie nie wiedzieli co czynią. Argument ten można by podeprzeć mocnymi dowodami z tzw. życia, bowiem cała dotychczasowa „działalność” doktora Dudy, oraz jakże liczne i bulwersujące jego wyskoki – jesteśmy przecież tego świadkami – jednoznacznie wskazują, że bardzo wątpliwy jest z niego doktor. Gdybym był małostkowy, to czepiłbym się nawet dyplomu magistra (vide historia z krakowską Okręgową Radą Adwokacką), ale akurat szczerze przyznaję, że mi to centralnie zwisa i powiewa.
Przy niezmiennym szacunku dla pana profesora Zimmermanna, pozwolę sobie zadać jednak pytanie: cóż takiego pana wtedy opętało Drogi Panie Profesorze, że stało się tak jak się stało? Wiem, dawał pan już wyraźny jakiś czas temu sygnał, że z tego powodu jest Panu wstyd, ale może teraz czas na zrobienie kolejnego kroku. Zweryfikujmy doktorat Dudy, proszę tu o poparcie.
UPDATE:
Duda dostał właśnie po łapach od sądu w sprawie tytułu profesorskiego dla innego naukowca. Chodzi o socjologa Waltera Żelaznego który na nominację czeka od roku 2018, czyli jeszcze dłużej niż Bilewicz. Właśnie Wojewódzki Sąd Administracyjny zobowiązał Dudę do natychmiastowego rozpatrzenia wniosku w sprawie tytułu profesora dla Żelaznego. Ma na to 14 dni od chwili sporządzenia przez sąd pisemnego uzasadnienia. Sąd orzekł również, że rola głowy państwa sprowadza się jedynie do nadawania tytułu i niedopuszczalne jest aby prezydent „prowadził po otrzymaniu od Rady Doskonałości Naukowej wniosku o nadanie tytułu naukowego jakiekolwiek postępowanie mające na celu ustalenie, czy procedowanie przez RDN było prawidłowe, czy też nie”.
Anżej chyżo przeto podpisuj, tak jak chyżo podpisujesz bibułę od Jarka. No, ruchy, ruchy…!
Dodaj do ulubionych: