Dlaczego Nowej Zelandii udało się skutecznie zdusić wirusa? Bo zareagowano szybko i zdecydowanie. Ogłoszono czterotygodniowy lockdown, co oznaczało, że z domu można było wyjść tylko do pracy (tylko tzw. „zawód niezbędny’), na zakupy oraz – uwaga – na uprawianie sportu, ale w miarę blisko domu. Potem przedłużyli to jeszcze o tydzień, a potem, uznali że jest na tyle okej, że można wracać do normalnego życia.
Ale to nie wszystko, więc jeszcze raz powtórzmy pytanie: dlaczego Nowej Zelandii udało się skutecznie zdusić wirusa? Udało się bo:
1/ to mały kraj i na dodatek wyspa o takiej sobie gęstości zaludnienia, co z kolei w niczym nie usprawiedliwia bałaganu w Polsce;
2/ prowadzono tam szerokie testowanie pod kątem COVID-19. To jeden z najlepszych na świecie wyników jeśli chodzi o liczbą testów w przeliczeniu na mieszkańca;
3/ mają znacznie lepszą sytuację w szpitalach;
4/ premier rządu nie jest kukiełką szeregowego posła z łupieżem;
5/ premier rzadu nie ma na karku kościoła katolickiego, który wie swoje i żąda mszy;
6/ premier jest premierem ze względu na umiejętności a nie ze względu na znajomość pacierza na pamięć, oraz biegłość w wylizywaniu dupy biskupom i wspomnianemu szeregowemu z łupieżem.
Być może o czymś zapomniałem, a może i tak to nie ma żadnego znaczenia, bo wszyscy wiemy, że to my jesteśmy najlepsi. Przecież wszyscy nas chwalą i biorą z nas przykład, więc o co chodzi?
A poza tym ta Nowa Zelandia to naprawdę piękny i poukładany kraj, ludzie mądrzy a politycy nie bydlęta, no i zapewne również dlatego im się udało.
Patrząc zaś na to z innej nieco strony (zostawmy już tę Nową Zelandię).
Epidemiolodzy obserwują sytuację na świecie i kalkulują mniej więcej w ten sposób. Wirus w sumie zaatakuje najpewniej jakieś 80% ludzi, z których zdecydowana większość w ogóle nie będzie widziała że go ma. Mniej więcej 20% z tych zainfekowanych odczuje go jako mniej lub bardziej dolegliwą grypę, z kolei jakiś 1% z tych 20% trafi do szpitala, z czego – statystyka na razie na to wskazuje – umrze plus/minus 10%, głównie tych 70+. Trzeźwo na to patrząc groźniejsze od kowidu są chyba tylko żylaki.
Będzie pewnie cała armia tych, którzy powiedzą, że nie mam racji, ale kto powiedział że zawsze muszę mieć rację? 🕷
Świadectwem morderczej siły wirusa byłoby podawanie równolegle ilości zmarłych z powodu wirusa i ilości zmarłych w tym samym czasie bez powodu.
PolubieniePolubienie
Czyli scenariusz budowania odporności darwinowskiej?
Hmm, policzmy: 60 mln x 80%=48 mln x 20%=9,6 mln x 1%=96 tys. x 10%=9 600 zmarłych.
I nie na rok, w miesiąc, bo Ro=2,5. Mało, nie? Tylko 0,016% populacji Włoch. Ale zaraz, tam już jest 25 tys., a końca nie widać. Ale zaraz, to w większości tylko Lombardia, bo wcześniej ją zamknęli. I jak porównujemy to z uwzględnieniem zakresu czasowego dla chorób zakaźnych. Są już wykresy. Ale wykresy nie obejmują zapaści całej służby zdrowia i pełnego kolapsu gospodarki, tych 20% (9,6 mln) chorych na „grypę” w ciągu 3 tygodni.
I jeszcze:
„W Polsce na zakrzepicę żył głębokich kończyn dolnych zapada corocznie około 50 tysięcy ludzi, a na zatorowość płucną około 20 tysięcy, z których około 30 procent, niestety, umiera. W USA policzono, że liczba zmarłych z powodu komplikacji wynikających z zakrzepicy żył głębokich znacznie przekraczają śmiertelność z powodu nowotworów piersi, a w Niemczech trzykrotnie przekracza liczbę śmiertelnych ofiar wypadków.”
PolubieniePolubienie
Masz sluszna,Nowa Zelandia to nowoczesnosc.A Polska to zascianek pisowato- katolo- pedofilski.
PolubieniePolubienie