POLITYKA

Jak PiS zadba o wolność internetu

Chcemy walczyć o wolność w internecie – mówił ostatnio prezes Kaczyński i w trosce o tę wolność do Chin ma się udać delegacja polskiego rządu. Bo – słyszę argumenty – w kwestii wolności internetu nikt nie ma tak budujących i cennych doświadczeń jak właśnie Chiny. Chcemy się uczyć od najlepszych.

Delegacja osławionego ministerstwa cyfryzacji, włącznie z najznakomitszym i najwybitniejszym znawcą internetu Andruszkiewiczem, ma już popakowane walizki. To w sumie dobra wiadomość, bo jak już zbiorą te potrzebne doświadczenia i odrobią lekcje, to kto jak kto, ale właśnie Andruszkiewicz będzie w gwarantem wolności polskiego internetu i dlaczego jego rozwoju.

[a tak swoją drogą i na marginesie… do Chin chłopcy lecą samolotem, ale ciekawi mnie, czy mimo to Andruszkiewicz, zgodnie z tradycją, rozliczy delegację na samochód i ile w tym przypadku skasuje za paliwo. To takie pytanie na marginesie jak mówię, bez żadnej złośliwości, ani tym bardziej zobowiązań]

Problem wolności internetu jest dla PiS niezwykle ważny, wierzę tu akurat prezesowi, bo każda wolność ma coś takiego, że bywa chaotyczna, a chaos moi mili nikomu i niczemu nie służy i za wszelką cenę należy go ogarnąć. Tym bardziej, że to ten rodzaj chaosu informacyjnego – nie mający nic wspólnego z wolnością – który budzi sprzeciw, gdyż pachnie wręcz anarchią. Więc PiS nieustannie kombinuje jak tu tę anarchię udupić i wolność przywrócić. A zgódźmy się, że w delikatnej kwestii pacyfikowania anarchistycznych i chaotycznych form wolności internetu, nikt nie osiągnął takiej biegłości jak Chińczycy właśnie. I nie ma co kombinować, jak się uczyć, to od mistrzów.

Przeto nasi delegaci spotkają się w Chinach ze swoimi odpowiednikami i z ich pomocą czegoś się nauczą, a potem po powrocie, spróbują ogarnąć ten rodzimy chaos, nadzwyczaj dręczący i drażniący. Tym bardziej, że generalnie w temacie ogarniania chaosu PiS ma dotychczas bardzo budujące i wzbudzające szacunek doświadczenia. 

Oczywiście opcja chińska nie jest jedyna, bo w złożonej kwestii uporządkowania wolności internetu, dość ostro działa, wydawałoby się ukryta, ale jednak jawna opcja rosyjska. Dowodzą oni, że za daleko szukamy gotowych i skutecznych rozwiązań. Po co wyprawiać się do Chin (no chyba, że chodzi tu przede wszystkim o atrakcyjną wycieczkę dla Adama), skoro na wyciągnięcie ręki mamy genialne patenty rosyjskie. Jak ich grzecznie poprosimy i przeprosimy (no tak na wszelki wypadek, żeby zadzierzgnąć nowe nici sympatii), to coś tam coś tam nam podpowiedzą, czegoś nauczą, coś sprzedadzą, a jak wódka będzie dostatecznie zmrożona to i może przy okazji wrak oddadzą.

Oni mają między innymi Runet, czyli taki własny autorski internet, odcinający de facto Rosjan od globalnej sieci. Dla ich, obywateli, wygody, bezpieczeństwa, z dbałości o wolność! Gdyby więc tak Polnet? Za jego pomocą można by odseparować naszych obywateli od wszelkich niebezpieczeństw, odfiltrować wszelkie te destabilizujące życie fake newsy, lub inne wymyślne formy źle rozumianej wolności, te kapiszonowe pisafery, te codziennie przykłady najzwyczajniejszego zniewolenia. Dlatego Jarosław Kaczyński tak chce walczyć o wolność internetu. Więc może rzeczywiście w pierwszej kolejności ta Rosja – choć rozumiem, że bilety do Chin już wykupione – tym bardziej, że najpewniej pan Macierewicz ma tam sporo interesujących kontaktów. Tomasz Piątek to potwierdzi.

Zobaczymy przeto która opcja wygra, od kogo pobierzemy cenniejsze nauki i czy po zaliczeniu tych korepetycji staniemy się wkrótce również liderami wolnego internetu, tak jak jesteśmy bezdyskusyjnie liderami demokracji i historycznej uczciwości. (R)

10 komentarzy dotyczących “Jak PiS zadba o wolność internetu

  1. sobiepansobiepan

    Wielce Szanowny Jahu !!! Redaktorze Naczelny !!!
    Racja !!! Z tym :RUSNETEM”to jeszcze pół biedy – cyrylicy idzie się nauczyć, prawie wszystkie „bukwy” podobne do naszych – ale „kurde” – chińskiego alfabetu nie pojmiesz, ni w ząb. Trudno – aby do tego nie dopuścić, muszą przegrać wszystkie wybory. Internauci – do dzieła !!!

    Polubienie

    • wiesiek

      sobiepansobiepan
      23-05-2019 o 10:31 Pismo chińskie jest systemem otwartym, co oznacza, że ciągle powstają nowe znaki. W XX wieku wymyślono np. odrębne znaki dla pierwiastków chemicznych. System nie posiada jednego, uznawanego powszechnie uporządkowania, którym cechują się alfabety (np. od Α do Ω), dlatego spotykany czasem termin alfabet chiński jest nieporozumieniem, chyba że chodzi o bopomofo.
      I jeszcze Ci przypomnę iz istnieje cos takiego jak „tłumacz Google” /niedokladne bo niedokladne ale zawsze/Czy i to „ocenzurują ??”

      Polubienie

    • sobiepansobiepan

      W.I.E.S.I.E.K. !!!
      Ty tam sobie mów co chcesz i pisz co chcesz o piśmie chińskim – mnie i tak nie namówisz, abym resztę życia spędził z pędzelkiem w ręku i butelką czarnego tuszu. Co to, to nie !!! I popatrz – Chiny – najstarsze państwo świata – kiedy oni łazili już odziani w jedwabie, to tutaj w Europie ludzie jeszcze na drzewach mieszkali – a pisma sobie nie uprościli. Podobno mają aż 50 tysięcy tych swoich „robaczków” – inteligentny Chińczyk powinien znać wszystkie – zgroza !!! Gdyby tak trafiło do naszych szkół – zapanowała by absolutna ciemnota, bo komu by się chciało tego uczyć. Mamy te swoje 24 „bukwy” a i tak, co najświatlejsi politycy i różne „profesóry” mają kłopot w ich opanowaniu.A teraz wyobraź sobie klawiaturę komputera z chińskim pismem !!!!

      Polubienie

    • sobiepansobiepan

      P.S. – te 24 „bukwy” w polskim alfabecie, to oczywiście tylko „bukwy podstawowe – bez polskich znaków diaktrycznych. W sumie będzie tego chyba 34 litery. A podstawowe minimum w Chinach, to znajomość około 2.000 „robaczków” – dopiero jak znasz to „minimum” – w Chinach nie jesteś analfabeta. Biedni ludzie…..ale państwo bogate !

      Polubienie

  2. Obstawiam ciche porozumienie z unclecydem Kim Dzong Unem. On nam cybernetyczny know-how a my mu w rewanżu wysoko technologicznie przetworzonego buraka i cebulę.

    Polubienie

    • w.i.e.s.i.e.k

      „kiedy oni łazili już odziani w jedwabie, to tutaj w Europie ludzie jeszcze na drzewach mieszkali ”
      Gdzie indziej tez
      No ale dla polskiego narodowca to oni sa ciapaci i brudasy.
      Spytałem jednego takiego „patriotę”czy sobie wyobraża co by to było gdyby tak w u nas w kościele wszyscy ściągnęli buty i jeden na drugiego zad w modlitwie wystawił.Czy by wytrzymał w tej atmosferze.I jeszcze jedno czy Czy po wyjściu z kościoła znalazłby swoje markowe buty.
      Zamurowało go,

      Polubienie

  3. wiesiek

    Pamiętasz jak powstawała „w słusznie minionych czasach”telewizja satelitarna.jak nasi ówcześnie rządzący krzyczeli „ze to ingerencja obcych w nasze sprawy państwowe”Jak wydawali decyzje kto i jak może sobie zawiesić „talerz” Wiec u nas u i w NRD-owie talerze ukrywano po strychach
    Wiec i znajdzie „się kij na ich ryj” Beda biegać po mieszkaniach sprawdzać laptopy i komputery? Tym co im podpadli będzie to kolejna”okoliczność obciążająca”ze szpiegostwem włącznie.Przy dzisiejszych komórkach,ich ilości myślę ze nawet Andruszkiewicze nie dadzą rady Zagłuszac sygnały satelity?Toz to kasa A tu trzeba kolejne pincet + dla suwerena by nie podskakiwał

    Polubienie

    • sobiepansobiepan

      W.I.E.S.I.E.K. !!!! :-)))))))
      Bez przesady o tych „minionych czasach” !!! Problem tkwił w czym innym. Kiedy „wybuchła” moda na telewizję satelitarną – każdy „suwerenny” Polak chciał ją mieć. Zaczęło się „ogólnonarodowe” dziurawienie dachów, aby zainstalować „maszt” do anteny satelitarnej. Także na elewacjach budynków każdy sobie wieszał „co chciał i gdzie chciał” – to był prawdziwy koszmar – także architektoniczny – oprócz wszystkich innych. W moim zakładzie pracy mieliśmy około 1.460 mieszkań „zakładowych” oraz około 860 mieszkań „spółdzielczych” – wyobrażasz sobie jak wyglądały elewacje i dachy budynków i ile było przy tym zalań mieszkań przez „dziury w dachu” a ile było „zwisających” kabli antenowych. Ta typowo polską samowolę trzeba było jakoś uporządkować – przeczytaj sobie „przepisy” z tamtych lat. Zbiorowe anteny satelitarne – jeden budynek + jeden talerz antenowy zaczęły pojawiać się na rynku na przełomie lat 1988 – 1994. Koszt takiej instalacji zbiorowej (znam to z własnej praktyki) wynosił około 16 tysięcy złotych na budynek zamieszkały np. przez 100 rodzin – też znam to z własnej praktyki. I tutaj też były „opory” lokatorów – jedni chcieli, inni „bron Boże”, bo za „abonament” anteny satelitarnej płaciło się 8 -12 zł miesięcznie. Gdybyś kiedyś zabłądzlł do mojego miasta – pokaże Ci jeszcze istniejące, takie właśnie instalacje zbiorowe. O dziwo – funkcjonują !!! Maja ta przewagę nad telewizjami satelitarnymi „Polsatu” lub „Orange”, że to właściciel takiej instalacji wybiera sobie jakie programy chce odbierać i nie jest związany tym co oferują „dostawcy satelitarni”.

      Polubienie

  4. w.i.e.s.i.e.k

    No to pamięć Ci szwankuje.Lub myślisz o czasach „wcześniejszych” dzis
    Aby ja odnowić podsyłam
    „http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,20677069,antena-satelitarna-telewizja-z-kosmosu-historia-z-prl-u.html”
    Trzeba było uzyskać zezwolenie w Państwowej Inspekcji Radiowej, Głównym Urzędzie Ceł czy Ministerstwie Łączności, chętny musiał wypełniać stosy formularzy, pisemnie uzasadnić potrzebę posiadania takiego urządzenia i zobowiązać się, że nikt oprócz niego nie będzie korzystał z zestawu. Osobno należało wystąpić o zgodę na zakup anteny i pozwolenie na jej instalację, a opinię o obywatelu chcącym dołączyć do grona satelitarnych telewidzów musiała każdorazowo wyrazić Służba Bezpieczeństwa, kierując się przy tym „względami bezpieczeństwa i porządku publicznego”.

    Polubienie

  5. sobiepansobiepan

    W.I.E.S.I.E.K. !!! :-)))
    Ty jak się przy czymś uprzesz …. to zawsze Twoja prawda musi być „mojsza”. Zacznij jeszcze raz – od uważnego przeczytania mojego komentarza. „Stoi” tam – jak „byk”, ze „burzliwy” rozwój telewizji satelitarnej w Polsce nasta pił „na przełomie” lat 1988 – 1994. Nic tam nie piszę o czasach PRL-u „za późnego Gomułki” lub „wczesnego Gierka”. Kiedy w Polsce zaczęły powstawać masowo „bloki mieszkalne” z wielkiej płyty (czasy Gierka) – powstał problem instalowania w nich anten do odbioru „telewizji naziemnej” oraz odbioru stacji radiowych nadających na falach ultrakrótkich, bowiem żelbetowa płyta doskonale tłumiła propagację tych częstotliwości. Wymyślono wówczas tzw. anteny zbiorcze (zbiorowe) – tak aby każdy lokator miał w mieszkaniu „gniazdko antenowe”, kucie bowiem w betonie otworów na kable antenowe nie było wcale takie łatwe i nie było jeszcze „wiertarek udarowych” do betonu. Jak ktoś dobrze „pogłówkował” to mógł przerobić „antenę zbiorczą” także do odbioru programów satelitarnych. Jednak „grzebanie” w instalacjach domowych wymagało i wymaga nadal stosownych pozwoleń – nie może bowiem piekarz grzebać w instalacjach gazowych a elektryk naprawiać kanalizację. W latach 1988-1994 powstawało w Polsce tysiące „firm antenowych”, bo to był „biznes”. Firma zazwyczaj składała się z właściciela i jego podręcznej „torby warsztatowej”. Jednak prowadzenie „działalności gospodarczej” (biznesu) – tak wtedy, jak i dzisiaj wymaga aby uzyskała ona stosowna „koncesję”, czyli pozwolenie na działalność gospodarcza oraz zarejestrowała się w Urzędzie Skarbowym – aby płacić podatki.. Nic mi nie wiadomo, aby takie „firmy satelitarne” musiały uzyskiwać jakiekolwiek pozwolenia od „bezpieki”, natomiast – tak było i tak jest”, ze produkcja urządzeń radiowych lub telewizyjnych wymaga stosownych certyfikatów i pozwoleń – PIR – Państwowej Inspekcji Radiowej. Chodzi o to, aby takie urządzenia nie zakłócały pracy innych urządzeń telekomunikacyjnych. Takie wymogi obowiązują we wszystkich krajach. Wymagany jest ATEST. To tez jest normalne i cywilizowane. Nikt w Polsce – ale także i w krajach europejskich, nie może produkować lub używać urządzeń bez „ATESTU”. Posiadanie radiostacji – nawet tzw. „malej mocy” wymaga stosownych pozwoleń. I to też jest normalne !!! W tzw. „eterze” musi panować pewien porządek i nie ma na to innej rady. Nie należy tu mieszać do tematu „telefonii komórkowej”, bo to jest całkiem inna „inkszość.”. Pewne części zbiorowej anteny telewizyjnej (także satelitarnej) to nic innego jak zespól „odbiorników – nadajników”. Pogrzeb sobie w Wikipedii, to będziesz wiedział o co tu biega..
    Osobna sprawą w tych latach był fakt, ze nikt wtedy nie emitował -via satelita – polskich programów. Można było – przy pomocy odbiornika satelitarnego odbierać telewizyjne stacje nadające prawie we wszystkich językach – tylko nie w polskim. Kto znał języki, to miał frajdę – kto ich nie znał – oglądał sobie kolorowe obrazki ale nie „kumał” niczego. Reliktem tamtych czasów jest tzw. „polski dubbing”, kiedy to „lektor” czyta dialogi aktorów – choćby gadali oni po chińsku.. Śmiesznie to brzmi – jak z ekranu mówi „męskim barytonem” – mała dziewczynka. Myślę, że wyczerpałem mój zasób informacji w tym temacie. Idę do telewizora popatrzeć jak tam rodacy głosują !

    Polubienie

Możliwość komentowania jest wyłączona.

%d blogerów lubi to: