POLITYKA

Przyłębska. Grat a nawet grata

Sytuację mamy taką oto, towarzysko niezręczną. Bo wyobraźcie sobie, że sąsiedzi, przynajmniej niektórzy, bojkotują wybranych, najważniejszych przedstawicieli naszego dumnego narodu, sowicie obdarzonych władzą i przywilejami, by jeszcze godniej nas reprezentować. Zakrawa to na skandal a może nawet na spisek i nie chcę nawet dochodzić przez kogo ów spisek jest inspirowany.

W konkretnym tym akurat przypadku, sytuacja jest mniej więcej taka.

Jak wiadomo, w Niemczech godnie nas reprezentuje ambasador Andrzej Przyłębski, człowiek szerokich horyzontów i rozlicznych służb. Od dłuższego już czasu stara się tam, w tych Niemczech, uwiarygodnić i wprowadzić na salony swoją żonę Julię, wybitną prawniczkę, intelektualistkę i najlepszego prezesa Trybunału Konstytucyjnego jakich zna świat i przy okazji podziwia. To nawet nie tyle – choć też jak najbardziej – osobisty problem pana ambasadora, ale istotna kwestia międzynarodowa, bardzo ważna dla PiS.

Niestety, idzie to jak po grudzie.

Niemcy, naród kiedy trzeba bardzo delikatny, delikatnie dają do zrozumienia, że jednak za wysokie to progi. Źródło z tamtejszego MSZ tak komentuje sprawę:

„Nie chcemy robić niczego, co mogłoby świadczyć, że uznajemy panią Przyłębską jako prezesa polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Są tu zbyt duże wątpliwości. To dla nas tylko żona ambasadora.”

Elegancko, acz oszczędnie powiedziane. I nie ma tu mowy o jakimś zaskoczeniu bo mimo, iż Przyłębska stoi na czele Trybunału już od dwóch lat, to oficjalnych kontaktów pani prezes z zachodnim światem prawniczym zdecydowanie brak.

Oczywiście z powodu męża, Niemcy a w zasadzie Berlin, to dla pani Julii bardzo ważne miejsce. Spędza tam dużo czasu. Próbuje nawet wygłaszać organizowane przez ambasadę wykłady, których przewodnią tezą jest, iż krytycy rządu PiS, w tym zwłaszcza Komisja Europejska, to ofiary uprzedzeń i dezinformacji. Bo przecież gołym okiem widać, że polskiej demokracji nic nie zagraża, że nigdy tak dobrze się nie miała, że po epoce autokratycznych i bolesnych rządów PO, po tej epoce średniowiecza, kwitnąco ta demokracja się rozwija i święci budzące zazdrość w świecie triumfy.

Nie mniej dla Niemców oficjalnie, to nadal tylko żona ambasadora.

Kiedy na początku października fetowano rocznicę zjednoczenia Niemiec i zaproszono ambasadora Przyłębskiego, ten odpisał, że zaproszenie przyjmuje i poinformował, że na uroczystość przybędzie w towarzystwie prezes Trybunału Konstytucyjnego Rzeczypospolitej Polskiej. Jakież musiało być jego zdziwienie kiedy Niemcy poprosili żeby mimo wszystko przybył sam i wytłumaczyli to… brakiem wolnych miejsc.

Obeznani w dyplomatycznym rzemiośle tłumaczą, że to poważny afront, bo nie spotyka się w zasadzie sytuacji, iż w taki sposób spławia się ambasadora sąsiedniego kraju i zlewa jego życzenia. A jak się tak zlewa, to nie zlewa się bez powodu.
Co więcej na wysiłki i życzenia ambasadora pozostają odporne inne niemieckie instytucje. Plotka mówi, że proponował on przynajmniej dwom niemieckim fundacjom organizację debat z jego żoną w roli głównej, obie jednak grzecznie acz stanowczo odmówiły. To, że pan ambasador poczuł się głęboko urażony, raczej podkreślać już nie muszę.

Do jakichkolwiek kontaktów nie garnie się też niemiecki odpowiednik Przyłębskiej i jej Trybunału oraz tamtejszy Trybunał Federalny, czyli jakby ichniejszy Sąd Najwyższy.

Oficjalnie ich rzecznik mówi, że „kontakty ze stroną polską są utrzymywane , jednak mniej oficjalny już message ze środka tych instytucji brzmi, iż mimo nagabywań, nacisków i nalegań w tej sprawie „na jakiś oficjalne spotkanie nie ma w tej chwili sytuacji żadnych szans. Nie w tej sytuacji”.

Nic więc dziwnego, że pani prezes zaczęła alergicznie reagować na pewne sytuacje i źle znosi upokorzenia.

Kiedy latem PiS przepychał przez Sejm kolejne ustawy niewolące Sąd Najwyższy, niemiecki Trybunał Federalny w Karlsruhe, ten który wymiguje się od spotkania z Przyłębską, gościł pierwszą prezes SN Małgorzatę Gersdorf. Prezes Przyłębską zalała nagła krew i dała upust swojej frustracji przyłączając się do prowadzonej przez media publiczne i polityków PiS nagonki na Gersdorf. „Przykro mi, że dożyłam czasów, w których sędzia zachowuje się politycznie” – mówiła wtedy w publicznym radiu absolutnie niepolityczna i poza podejrzeniami prezes Przyłębska.

Dla niemieckich prawników, komentatorów ale także i polityków, cała sprawa jest niesłychanie prosta. „Sytuacja jest ewidentna. W Polsce naruszana jest praworządność i trudno wyobrazić sobie w najbliższym czasie jakieś spotkania z panią Przyłębską. Tu przełomu nie będzie”.

Czyli nie ma co owijać w bawełną, proste rzeczy nazywać trzeba prostym językiem. Czy się komuś to podoba czy nie, pani prezes Julia Przyłębska to de facto w Niemczech persona non grata. To mebel grat w nowoczesnym mieszkaniu, który z jakiegoś powodu stoi w rogu, ale którego wszyscy się wstydzą. Brawo my. Wstaliśmy z kolan a spodnie krótkie i kolana wciąż bolą od tego klęczenia na grochu. (R)

gw/tol/pap

3 komentarze dotyczące “Przyłębska. Grat a nawet grata

  1. vannelle

    Podobnie powinni być traktowani pisowscy europarlamentarzyści w Brukseli.

    Polubione przez 1 osoba

  2. ci przylembscy to dornota do entej potegi

    Polubienie

  3. gdzie nie spojrzeć to obciach. Jaki naród – taki rząd. Takich sobie Polacy wybrali i takich mają. Nie ma co się śmiać, ktoś ich naprawdę wybrał. Spójrzcie w lustro, panie i panowie Polacy, państwo Polactwo wielmożno-wniebowstąpione

    Polubienie

twój komentarz:

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.