Lubię Vargę, poczytuję jego książki, szanuje jego poglądy, a nawet się z nimi się w pełni zgadzam, acz mam z Vargą jeden problem, że tak powiem natury wizerunkowej. Bo w moim odczuciu Varga fizycznie przypomina mi nieco Sasina a to powoduje jednak pewien dyskomfort i estetyczne że tak powiem zwątlenie.
Skąd mi się to wzięło nie wiem, no ale tak mam. Więc ilekroć spojrzę na tego Vargę, czy też otworzę opatrzony jego zdjęciem felieton w Wyborczej, nie mogę wyzbyć się przykrego w sumie odczucia, że oto Sasin do mnie przemawia.
Jednak to tylko taka dykteryjka i mam nadzieję, że Varga, człowiek z dużym poczuciem humoru i dystansu do samego siebie, za takie być może niestosowne porównanie się na mnie nie pogniewa. Acz rozumiem, że każdy poczciwy i prawdziwy mężczyzna za porównanie go do Sasina powinien mi po prostu dać w mordę, bo dziś nie ma chyba dla faceta większej zniewagi.
A wspominam o Vardze dlatego, że właśnie ukazała się jego nowa książka, którą spieszę się przeczytać.
[tak, tak Moi Mili… nie zawsze musi tu być regularne napierdalanie w kulawego prezesa, jego matołów i wszechobecną, rozpychająca się łokciami śmierdzącą pisbiomasę, bo kultury tu trochę też trzeba…]
Książka „Sonnenberg” – jak to u Vargi – wątłą i szczątkową ma raczej fabułę. Ale za to pełna jest wielopiętrowych dygresji, miniesejów w powieściowym przebraniu. Dostajemy porcję madziarskich ciekawostek i przeróżnych dziwacznych czasem opowieści z dziedziny kultury, gastronomii, sportu oraz historii, nie wyłączając wstydliwych i bolesnych kwestii choćby fatalnego sojusz Węgrów z Hitlerem. Warto tę książkę więc łyknąć, bo Węgry to dziś znów gorący temat, przede wszystkim za sprawa kieszonkowego quazi faszysty Orbana, zarażającego znaczącą część Europy groźnym nacjonlofaszystowskim wirusem. Jeden kurdupel tak mocno się tym juz zaraził, że dostał nawet przerzut na kolano.
Varga wiele się ostatnio wypowiadał, w tym dał długi wywiad dla Wyborczej, z którego zacytuje tu dwa fragmenty, abyście wiedzieli z czym i z kim macie do czynienia.
• O wierze, kościele i rozczarowaniu:
„Mój osobisty deficyt polega na tym, że jestem ateistą, a na dodatek polski Kościół katolicki przyprawia mnie samym swym istnieniem o drgawki, bo drugą tak bezduszną, ograniczoną intelektualnie, wyzbytą empatii, pazerną na judaszowe srebrniki i z gruntu antychrześcijańską instytucję trudno znaleźć, ale rozumiem ludzi głęboko wierzących, a co więcej – zazdroszczę im. (…) Natomiast gdyby przypadkiem spłynęła na mnie łaska wiary, to bezapelacyjnie konwertowałbym się na jakieś wyznanie protestanckie. (…) Więc pewnie bym się pchał w kalwinizm, który kulturowo jest mi bliższy, jako że bardziej węgierski. Choć kiedy wszedłem do Wielkiego Kościoła w Debreczynie, czyli głównej świątyni kalwińskiej, poczułem rozczarowanie. Ławy, ołtarz, organy i koniec. Nie ma całego meksykańskiego autobusu, który jest w świątyniach u katolików”.
• O nieroztropnym trwonieniu czasu:
„Kiedy masz lat 20, 30 czy nawet zmierzasz ku 40, możesz sobie pozwolić na trwonienie czasu, ale z każdym kolejnym rokiem musisz wprowadzić żelazne zasady ekonomiki przemijania. Na pewno na ten temat napisano mnóstwo podręczników, ale dla mnie sprawa jest relatywnie prosta. Muszę się skupić na ludziach, którzy są dla mnie ważni, i na sprawach, które są dla mnie kluczowe. Na swoim wyzwaniu, żeby napisać książkę, a nie klepać posty na Fejsie. Decyduję, że nie pójdę do programu w telewizji, na który stracę trzy godziny razem z dojazdem i makijażem, bo przez ten czas mogę napisać tekst, który będzie istotny. Ograniczam krąg ludzi do żelaznej gwardii i odpuszczam sobie inne, powierzchowne relacje. (…) Nie jestem odludkiem i nie zamykam się w klatce, ale kiedy pomyślę, ile czasu przechlałem i przepierdoliłem na gadki szmatki, i patrzę na półkę z książkami, to frustruje mnie bezmiar książek i to, że jakkolwiek bym się napinał, to nie przeczytam już nawet tego, co bym chciał przeczytać, nie mówiąc już o tym, co bym chciał przeczytać raz jeszcze. (…) To najszlachetniejszy, najpiękniejszy eskapizm – obok, ma się rozumieć, słuchania muzyki i oglądania filmów. Ilekroć podnoszę wzrok na cztery tomy „Człowieka bez właściwości” Roberta Musila, to o niczym innym nie marzę, jak tylko o dwóch tygodniach nieskrępowanego i bezinteresownego czytania. Ktoś mógłby poczuć straszliwą stratę czasu, który można by spędzić na pomnażaniu majątku, na dupczeniu albo łojeniu browaru, oglądaniu Ligi Mistrzów, ale ja wybieram Musila. Moją nieuświadomioną i masochistyczną potrzebą jest to, żeby wywalili mnie z roboty, żebym utrzymywał się z resztek oszczędności i zajął się szlachetnym czytaniem książek, aż po w miarę bezbolesne zejście z tego świata”.
„…zajął się szlachetnym czytaniem książek, aż po w miarę bezbolesne zejście z tego świata.”
Za powyższe to nawet wydupczę łojąc browar podczas meczu Ligi Mistrzów. Amen.
PolubieniePolubienie
Za porownanie do Sasina to faktycznie nalezy sie… Bo to tak, jakby bogu ducha winną kobietę porownac do Krystyny Pawłowicz. Nie ma wiekszej obrazy… A Vardze za pierwszy cytat chetnie wyczyszcze adidasy, a nad drugim bardzo sie zadumałem i stwierdziłem, ze na szczescie nie jestem sam na swiecie
PolubieniePolubienie