Uwaga, to najprawdopodobniej nie fake news tylko najprawdziwsza prawda. Andrzej Przyłębski, polski ambasador w Berlinie, nie był tajnym współpracownikiem SB. Tak ustaliło po trwającym pięć miesięcy dochodzeniu Biuro Lustracyjne IPN. Zdaniem śledczych oświadczenie lustracyjne Wolfganga, w którym zaprzeczył współpracy, było prawdziwe. Odetchnąłem z ulga, bo gdyby nie ten IPN to nadal szkalowano by przyzwoitych ludzi.
***
W mojej głowie nie wszystko jednak się mieści i nie wszystko wydaje się być tak oczywistym jak oczywistym ponoć jest. Mam po prostu wątpliwości.
Po pierwsze, jak pan Andrzej „Wolfgang” Przyłębski mógł nie być współpracownikiem bezpieki, skoro – przyznaje to bez żenady sam IPN – przez tę bezpiekę był zarejestrowany jako TW „Wolfgang”. Więc jak nie był skoro był?
Po drugie tenże IPN tłumaczy, że „współpraca musi polegać na kontaktach z organami bezpieczeństwa państwa i przekazywaniu informacji tym organom, musi też mieć charakter świadomy i być tajna i nie może się ograniczać do deklaracji woli.” No i o co chodzi, przecież tak właśnie było!
Pan ambasador po mojemu doskonale wiedział, kto się do niego zgłosił i czego oczekiwał i jakie mogą być z tego powodu ewentualne straty lub ewentualne korzyści. Doskonale więc wiedział o co gra i z kim. Więc był to wedle mnie stan jak najbardziej świadomy. No, chyba nie sądził że zgłosili do niego domokrążcy proponujący udziały w handlu robotami kuchennymi. Więc nie uwierzę w to, że palił, ale się nie zaciągał.
Sam prowadzący sprawę prokurator Piotr Stawowy przyznaje zresztą, iż doszło do „podpisania zobowiązania do współpracy z SB i przyjęcia przez lustrowanego pseudonimu”.
Po trzecie, zachodzi pytanie, skoro Przyłębski wpadł w objęcia bezpieki, być może nawet przez moment mu to imponowało, przyjął pseudonim i podpisał papiery zobowiązujące do współpracy, to dlaczego mimo wszystko nie jest wedle IPN agentem? Ano nie jest dlatego, że „brakuje innych przesłanek przesądzających o współpracy. Brakuje zwłaszcza dowodów współpracy w postaci donosów oraz jej poufności”. Czyli innymi słowy dowody może i były, ale się zmyły. Zniknęły, rozpłynęły się, zdematerializowały. Nie ma, nie było i nie będzie! Prawda, że to wyjątkowo smutny i jakże zadziwiający splot pomyślnych dla pana ambasadora okoliczności?
No i po czwarte… Naprawdę otuchą napawa i wiarą w lepszą przyszłość fakt oto taki, że wreszcie IPN poszedł po rozum do głowy i wbrew tradycji nie uwierzył w kwity Kiszczaka. Cóż za moralnie budująca zmiana!
Aż prosi więc postawić pytanie, dlaczego nadal tak głęboka i nie zachwiana jest wiara w papiery Kiszczaka w przypadku nijakiego Wałęsy?
Tu też są jakieś podpisy, jakieś pseudonimy i w zasadzie podobny w sumie brak „twardych przesłanek”. I co? I chuj! TW Wolfgang Przyłębski cały na biało, domniemany TW Bolek Wałęsa cały w gównie.
Zastanawiam się więc całkiem poważnie, czy ten cały IPN kpi, czy o drogę pyta. Ja rozumiem, że Przyłębski jest „swój”, że dupę liże a jak trzeba to i do buzi bierze, a Wałęsa więc odwrotnie, atakuje, miesza, napada a nawet po pysku dać może, no ale żeby już tak bez wstydu, bez hamulców prostacko faktami manipulować… No, ale to IPN – Instytut Poniżania Narodowego. (r)
Kategorie: POLITYKA
IPN jako pisowska jaczejka powinien zostać rozpędzony, akta przekazane archiwom a owe łotry prokuratorskie za prześladowanie Lecha Wałęsy na zamówienie kurdupla, osądzeni i skazani aby już nigdy nie mogli piastować stanowisk prawniczych.
Zgadzam się z tym wpisem, ale … pomarzyć dobra rzecz.
Ten caly wolfgang to wielki laps i lizopisowskadupa a zeneczka omc.profesor to taki Sam wyciruch jak krycha.