Na renomowanym festiwalu filmowym w Karlowych Warach odnotowano mocny polski akcent, bo statuetki za najlepszą rolę żeńską otrzymały Jowita Budnik i Eliane Umuhire za role w filmie „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze i – nie żyjące go już niestety – Krzysztofa Krauze.
Ponieważ nastała moda na kreowanie polskich sukcesów (za wszelka cenę czasami) i ostentacyjne cieszenie się z tych sukcesów, więc my też się cieszymy, co jest o tyle dziwne, że zazwyczaj staramy się te sukcesy pomniejszać, obrzydzać a nawet jawnie z nich kpić.
O czym jest ten film? Posłużę się oficjalnym opisem.
„Akcja filmu rozpoczyna się w 1994 roku. Po tym, jak w Kigali zestrzelono samolot prezydenta Rwandy, trwają rozruchy między plemionami Tutsi i Hutu. W ciągu trwających 100 dni czystek z rąk ekstremistów ginie około miliona ludzi. Świadkiem tych wydarzeń jest Anna (Jowita Budnik) – polska ornitolog, która przyjechała do Afryki, aby prowadzić badania nad spadkiem populacji sępów w Rwandzie. Gdy zaczyna się ludobójstwo, Polka ratuje przed śmiercią młodą dziewczynę z plemienia Tutsi – Claudine. Anna umożliwia ocalonej ucieczkę do Polski. Po przylocie do kraju kobiety próbują otrząsnąć się z koszmarnych przeżyć, ale nie są w stanie wpisać się w rutynę codziennego życia. Pewnego dnia, po upływie kilku lat, Klarysa decyduje się na powrót do ojczyzny. Anna postanawia wyruszyć wraz z przyjaciółką w tę niezwykle emocjonalną podróż do samego serca Afryki”
I tu drodzy Moi Bywalcy zaczynają się schody
Film napewno nie zrobi kariery w Polsce, a TVP już mówi, że go nie pokaże, ponieważ „dotyczy on absolutnie wydumanego dla Polski tematu uchodźców”. Poza tym jest to – jak określono w gronie mainstreamowych krytyków prawicy – „film propagandowy, mający zbyt wiele wspólnego z lewacką ideologią politycznej poprawności”. Ma nachalnie sugerować Polakom, że przyjmowanie uchodźców jest czym dobrym i uzasadnionym, co oczywiście „sprzeczne jest zarówno ze zdrowym rozsądkiem jak i szeroko pojętym interesem Polski, w tym dotyczącym poczucia bezpieczeństwa obywateli”.
Tak mniej więcej oceniają film środowiska dziś z jakiegoś powodu opiniotwórcze.
Oczywiście film być może miałby lepiej, nie tak bardzo pod wiatr i pod górę, być może byłby zdecydowanie cieplej oceniany, gdyby główna bohaterka Anna nie była z dupy wziętym ornitologiem, tylko bohaterską polską zakonnicą (wcześniej zgwałconą przez barbarzyńców), krzewiącą jedynie słuszną wiarę w ciemniej Afryce, wśród nie mniej ciemnego autochtonicznego ludu.
W procederze pomocy skrzywdzonym, oraz w ściągnięciu Claudine do Polski, mógłby jej też czynnie i z poświęceniem pomagać biskup Henryk Hoser, człowiek niesamowitej dobroci i inteligencji, pasterz mocno zaangażowany w życie religijno-polityczne Rwandy, cichy, pozytywny bohater tamtych wydarzeń. Niestety, twórcy filmu nie przewidzieli takiego scenariusza, nie docenili rzeczywistości, nie sprostali oczekiwaniom, przegapili trendy i zaprzepaścili szanse na film wielki, pełnowymiarowy z efektownym przesłaniem. No i w ten sposób on przepadnie, a telewizja jeśli go kupi to tylko po to, by upchnąć go na najniższej półce i nigdy nie pokazać, bo po co epatować naród wydumanymi problemami.
„Z dupy wziety ornitolog…” Bezcenne. A jakzesz esencjalne.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
,,Errata: „egzystencjalne”.
PolubieniePolubienie
No faktycznie… Leksyką p. Revelstein coraz bardziej zbliża się [naśladowniczo] do NIE p. Urbana. Ale przecież zawsze i na pewno znajdą się zachwycone tym Jolcie.
PolubieniePolubienie
Temat tak tragiczny, że nie nadaje się na żadne żarty. Niejaki Hoser, niestety, to postać nie fikcyjna i delikatnie mówiąc, kontrowersyjna. Tematem tego ludobójstwa, roli w nim Kościoła katolickiego, JP2 i samego Hosera zajmował się i czyni to nadal znakomity reportażysta Wojciech Tochman, a jedna z Jego ostatnich na ten temat wypowiedzi to „Przepraszanie Rwandy.” Zacząć należy jednak od reportażu „Dziś narysujemy śmierć.”
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Przepraszam, że poszło jako Anonim…
PolubieniePolubienie