POLITYKA

Krynica, Ukraina i ruski mir

Dość znany – jak twierdzą moi znajomi – doniecki dziennikarz Kyryl Sazonow podczas Światowego Forum Ekonomicznym w Krynicy, wystąpił z referatem na temat Ukrainy. Sazonowowi bardziej jednak chodziło moim zdaniem, by korzystając z okazji, wyrazić swoje zaniepokojenie a nawet daleko idącą irytację tym, że Europa tematem ukraińskim jest zwyczajnie zmęczona i coraz mniej jest to temat dla niej interesujący.
Sazonow dmie więc w puzon, sądząc że będzie pobudka.

„Wojna na Ukrainie nie jest tylko wojną Ukrainy, jest wojną w której Ukraina się dzielnie broni przed agresją Rosji…. To wojna światła i ciemności, dobra i zła, kultury i jej braku, cywilizowanego świata i „ruskiego miru”, dyktatury putlera i kraju walczącego o swoją wolność … Ale bez wątpliwości jest to wojna, WOJNA, której ja nie chce ani na Ukrainie, ani tym bardziej nie chce jej w Polsce… Ale nie mogę chować głowy do piasku i udawać, że jej nie ma, jak to robią większość krajów europejskich”.

Pięknie napisane, tylko co z tego?

Problem bezpieczeństwa europejskiego interesuje mnie tyle o ile, głównie dlatego, że mój wpływ na to jest żaden. Nie zamierzam też dyskutować z poglądem, że Putin jest chujem, bo faktycznie jest, tyle że co z tego? Nie twierdzę też, że wojna jest czymś dobrym, bo jest zdecydowanie czymś złym, nawet jeśli problem dotyczy niekoniecznie moich przyjaciół. Podziwiam natomiast dobre samopoczucie donieckiego dziennikarza, i łatwość z jaką orzeka co jest białe a co jest zdecydowanie czarne.

Po mojemu niestety nie jest tak jednoznacznie jak Sazonowowi się wydaje.

Fakt Ukraina się broni, raz lepiej raz gorzej, ale nie jest to – jak pisze dziennikarz – wojna światła i ciemności, tylko raczej różnych odcieni ciemności. Naprzeciw siebie, na linii frontu stanęły dwie tożsame cywilizacje, dwie tożsame mentalności, ludzie wschodu przeciwko ludziom wschodu. I po jednej i po drugiej stronnie w tę mentalność głęboko zaszyty jest ów „ruski mir” i nie wiadomo tak naprawdę do końca, kto od kogo jest gorszy. W każdym razie jeden wart drugiego. Oni udają, że tego nie widzą, ale my jak najbardziej widzimy, choć w ramach nie do końca zrozumiałej poprawności politycznej tez udajemy ślepych. A przecież dobroci „ruskiego miru”, zarówno z ruskiej jak i ukraińskiej  strony, przez lata boleśnie doświadczaliśmy. Tak, Ruski czy Ukrainiec, to z pewnego punktu widzenia jeden czort, jedni drugich są poniekąd warci, a i Europa przestała udawać, że tego nie zauważa. Poza tym, póki dzicy na dzikich stepach się łoją, to znaczy że są zajęci sobą i oby jak najdłużej, bo to patrząc przyszłościowo zyskiem może być. No i mniej mają czasu na kombinowanie, jak tu się wykreować na Europejczyków. Tyle w skrócie.

%d blogerów lubi to: